Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nam niemal stanęły dębem. Obaj bracia mknęli w galopie przez głazy i rumowiska. Jeden z rumaków potknął się i runął, kryjąc pod sobą jeźdźca. Towarzysz jego osadził konia, skoczył na ziemię, aby, mimo zbliżającego się z każdą sekundą niebezpieczeństwa, pomóc bratu. Nieco później dojrzeliśmy, że tym, który runął, był Tomasz Melton.
Jego brat Harry usiłował podnieść konia, ale napróżno, — wierzchowiec miał przednią nogę złamaną. Harry zdołał go tylko odwlec nabok i w ten sposób uwolnić Tomasza, który zerwał się na równe nogi. Można było poznać po gestykulacji niezwykłe podniecenie braci. Mieli tylko jednego rumaka — tylko jeden z Meltonów mógł jechać. Drugi musiał niechybnie wpaść nam w ręce.
— Dwóch jeźdźców i jeden koń! Mamy ich z pewnością! — zawołał Winnetou.
Wjechaliśmy do kanału. Teraz właśnie rozegrała się okropna scena. Harry Melton chciał dosiąść swego rumaka — Tomasz przeszkadzał mu, usiłując konia uprowadzić nabok. Kłócili się, ale niedługo, gdyż całe to ścinające krew w żyłach zdarzenie rozegrało się szybciej, niż można opisać. Harry odsunął brata i włożył nogę w strzemiona, ale w mgnieniu oka runął na ziemię, uderzony kolbą. Tomasz, powaliwszy brata, schylił się nad nim na krótką chwilę, poczem dopadł konia i pogalopował. Dopierd później zrozumieliśmy, poco się schylił. Cała ta scena nie trwała dłużej, niż dwa pacierze. Niepodobna było w tak krótkim czasie zbliżyć się do nich na odległość strzału.