Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

puszczenie się sprawdza. Kanalje istotnie zboczyli z prostej drogi.
— Fatalność! Kto wie, jak długo będą nas za sobą wlec, — ile czasu upłynie, zanim wrócimy na właściwą drogę.
— Galopem wkrótce byśmy ich doścignęli!
— A więc w galop!
— Niestety, wierzchowiec Vogla nie dotrzyma kroku.
W tej chwili Winnetou zeskoczył z konia, uważnie zbadał grunt i zapytał Vogla:
— Mój młody brat nie uczył się czytać śladu?
— Nie — odrzekł zapytany. — Jeśli ślady nie są dosyć wyraźne, to nie potrafię ich znaleźć.
— W takim razie nie powinniśmy go tutaj samego zostawiać, gdyż nie znajdzie nas i zbłądzi. Meltonowie dosiadają dobrych wierzchowców, a jednak możemy ich wkrótce doścignąć. Winnetou wraz z Old Shatterhandem ruszą w pościg. Wystarczy nas dwóch, aby łotrów schwytać. Mój brat Emery pojedzie wślad za nami z tym młodym człowiekiem.
Mina Englishmana dowodziła, że nie był zbyt zachwycony tym obrotem rzeczy. Ale nie narzekał. Spięliśmy konie do galopu, Emery zaś został z Voglem za nami.
Meltonowie ubiegli nas o godzinę drogi. Nawet gdyby dosiadali, jak sądził Winnetou, dobrych rumaków, musielibyśmy ich dogonić na naszych wyśmienitych biegunach przed obiadem, w razie, gdyby doszło do wyścigu. W przeciwnym razie mogliśmy ich schwytać