Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiodło lepiej, niż można było sądzić. Wódz odjechał ze strażnikami. Nasze rzeczy, nasze konie stoją niestrzeżone!
— Wyjdźmy stąd, wyjdźmy, szybko, szybciej! — wołał Emery.
Z podniecenia podskoczył wgórę i tak silnie wyciął głową o niską skałę, że, jęcząc, usiadł zpowrotem.
— Jeszcze nie — odpowiedziałem. — Musimy czekać, aż wódz straci z oczu dolinę.
Nie czekaliśmy długo. Powaliliśmy płytę i wyszli ze szczeliny. Oto odzyskaliśmy wolność! Emery pragnął natychmiast pobiec po broń, lecz Winnetou ostrzegł:
— Mój brat niech się nie śpieszy zbytnio. Przedewszystkiem przystawimy zpowrotem płytę. Wódz na pewno wnet powróci. Skoro zobaczy, że grobowiec jest otwarty, zwoła natychmiast wszystkich wojowników.
— Cóżto szkodzi! Nie lękamy się ich teraz!
— No, mój brat się przechwala. Jedna tylko ścieżka prowadzi wgórę. Jeśli ją obsadzą, nie wydostaniemy się z doliny.
— Powystrzelamy wszystkich.
— Nie dosięgną ich nasze kule, jeżeli się ukryją za skałą, natomiast my będziemy wystawieni na ogień.
Wspólnemi siłami podnieśliśmy wieko, aby nakryć grobowiec. Następnie pobiegliśmy nad wodę, pragnąc czem prędzej odzyskać swój dobytek podróżny. Nicze-