Strona:Karol May - U stóp puebla.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Być może. Nadewszystko trzeba się postarać, aby wrogowie nie odkryli nas i nie przejrzeli.
Winnetou skinął potakująco i rzekł:
— Tak, musimy odwrócić ich uwagę. Jak według mego brata, należy postąpić?
— Musimy Yuma nasunąć myśl, że napadniemy ich nad rzeką.
— Słusznie. Powinni sądzić, że chcemy się przekraść przesmykiem do puebla. Trzeba więc wrócić nadół.
— Już teraz? — zapytał Emery.
— Tak — potwierdził Apacz. — Powinni, a nawet muszą nas zobaczyć albo, co najmniej, zauważyć naszą obecność na dole.
— Bądźmy ostrożni! Mogą nas poprostu zastrzelić.
— Gdybyśmy się zbliżyli na odległość strzału. Ale tego będziemy się wystrzegali.
— Jeden oddział zaczaił się w kryjówce. Gotowi nas podpatrzeć — nie wiemy przecieć, gdzie się ta kryjówka mieści. Łatwo możemy im wpaść w ręce.
— Nie. Wszak mamy oczy i uszy. A poza tem może Indjanka zdradzi nam również kryjówkę.
Istotnie powiedziała, skorośmy zapytali.
— Kiedy wrócicie do mego domu i pójdziecie śladami, wydeptanemi wyraźnie, abyście je mogli widzieć, to dotrzecie niebawem do małego strumyka, który wpada do Flujo blanco. Tam Yuma mieli