Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nóż z za pasa, zacząłem się przesuwać do Halefa. Ujrzawszy mnie, wyciągnął związane ręce. Jednem cięciem noża przeciąłem więzy, krępujące ręce, drugiem wyzwoliłem z pęt nogi, potem szepnąłem mu do ucha:
— Poczołgaj się aż do drogi, potem zaś goń szybko naprzód. Znajdziesz Karę, gdy tylko na niego zawołasz.
— A ty, sihdi? — zapytał.
— Podążę za tobą. Wielbłądom zdejm z nóg więzy! Żywo, żywo!
Począł się oddalać, ja zaś pozostałem na miejscu, odkładając wykonanie planu do chwili, w której nieprzyjaciele zajęci będą składaniem modlitewnych dywanów.
Wszystko stało się znacznie prędzej, niż mogę opowiedzieć. Gdy Halef zniknął na zakręcie, rozległy się ostatnie słowa modlitwy.
— Allah jest wielki. Allah jest przeogromny. Chwała mu na wieki!
Gdy protagonista wypowiedział słowa „na wieki“ i modlący się zaczęli powtarzać wypowiedziane przezeń zdania, nachyliłem się nad przywódcą, chwyciłem go lewą ręką za plecy, pociągnąłem wtył i walnąłem w skroń prawym kułakiem tak mocno, że

19