Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W takim razie pomyliliśmy się; jeniec był sam. Zejdź nadół — nie mamy czasu na dalsze czekanie. Jeżeli zaraz nie ruszymy, nie przybędziemy wieczorem nad Bir Nadahfa.
— Co się stało? Coś tam zobaczył, sihdi? — zapytał szeptem mój młody towarzysz. — Słyszę jakieś wołania.
— Zliź z wielbłąda, podpełznij do mnie. Zobaczysz ojca — odparłem również szeptem.
Usłuchał polecenia. Gdy wzrok młodzieńca padł na Halefa, ująłem go za ramię:
— Cicho! Spokojnie! Musimy czekać do wieczora.
— Do wieczora? Czy to nie za długo.
— Nie. Siłą nie damy rady tylu ludziom. Tylko podstępem zdołamy twego ojca uratować. A noc jest jedyną odpowiednią porą dla wykonania mego planu.
— Do wieczora gotowi zabić mego ojca.
— O losie jeńca rozstrzyga dżemma[1], a brak tu starców, tworzących skład dzemmy. Popatrz, sam i młodzi wojownicy obozują w dolinie.

— Nie jest to pielgrzymka, gdyż nie wi-

  1. Zebranie starszyzny.
13