Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

droga, którą pieszo możnaby przebyć w ciągu jednej godziny, nam pochłonęła przeszło dwie.
Wreszcie ukazały się znaki, zwiastujące źródło: ujrzeliśmy kilka suchych krzaków; w niektórych punktach kotliny rosła trawa. Należało teraz zwiększyć dziesięciokrotnie uwagę.
Znowu stanęliśmy przed zakrętem. Dotychczas zatrzymywaliśmy się, nie zsiadając z wielbłądów; tym razem jednak zeskoczyłem ze swego dwugarbowego wierzchowca. Trzymając się mocno skały i wychylając część twarzy, ujrzałem w dolinie dwustu dobrze uzbrojonych jeźdźców, obozujących obok wielbłądów.
Jeźdźcy należeli do plemienia Szerarat; nie mogę powiedzieć, aby fakt ten napełnił mnie radością. Ujrzałem wśród nich Hadżiego. Był jeńcem.
Jeden z dowódców wstał, spojrzał w kierunku szczytu, wykrzyknął jakieś imię i spytał:
— Nic jeszcze nie widzisz?
Skierowawszy wzrok ku górze, ujrzałem Beduina, ukrytego za wielkim kamieniem.
— Niema żywej duszy — odparł.

12