Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Sihdi, pozwól mi odetchnąć! Czy ja śnię, czy marzę?! Chce mi się gorzko zapłakać.
— Dlaczego? Sądziłem, że powinieneś się cieszyć...
— Cieszyć się? Powiedz, kochasz ją?
— Z całego serca...
— Jakże więc możesz kochać mnie, twego Halefa, twego najwierniejszego sługę i towarzysza, skoro serce twe należy do kobiety, o której się niespodziewanie dowiedziałem?
— Kocham cię tak samo, jak przedtem.
— To nieprawda! Przecież sam powiedziałeś, że należysz do tej kobiety, która niepotrzebnie się zjawiła. Zabrała mi twoje serce, twoją przyjaźń, ciebie całego! Nie chcę nic słyszeć, ani wiedzieć o tobie!
Wstał i oddalił się. Podszedł do brzegu i zapatrzył się w wodę. Na twarzy jego malował się gniew, który wkrótce zmienił się w smutek. Poczciwy Halef był zazdrosny. Po niedługim czasie podszedł do mnie, usiadł opodal, westchnął głęboko i zaczął się żalić:
— Tak oto opuścił mnie ten, któremu

118