Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dząc przy blasku ognia, z jakim apetytem pałaszuję, rzekł:
— Człowiek, który ma żonę, jest zupełnie inną istotą, aniżeli samotnik. Nie mógł­ bym teraz nic przełknąć, nawet gdybym był głodny, jak wilk.
— Tak sądzisz? Mojem zdaniem, gdybyś był głodny, jadłbyś z pewnością.
— Nie wierz w to, sihdi! Gdy człowiek tęskni za tymi, których opuścił, nawet największy głód nie wywołuje apetytu. A gdy...
Przerwał. Po chwili ciągnął dalej z taką miną, jakgdyby wpadł mu do głowy jakiś ważny pomysł:
— Sihdi, nadszedł czas, w którym powinieneś mi powiedzieć, o czem rozmawiałeś z Hanneh, najpiękniejszym z pośród wszystkich kwiatów.
— Hm. Właściwie chciałem jeszcze poczekać.
— Jeszcze? Cóż ci wpada do głowy? Chcesz naciągnąć mą duszę, aby się stała podobna do długiej taśmy, sięgającej z Mossulu do Basry? Czy będziesz tak okrutny, aby tęsknotę moją, podobną do pięknych tre-

111