Strona:Karol May - U Haddedihnów.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ból wkrótce minie, drogi Halefie! Przecież jesteś mężczyzną.
— Masz zupełną rację, sihdi, jestem mężczyzną. I właśnie dlatego, że nim jestem, mam żonę i syna. To właśnie te dwie deski, które mi ciążą i sprawiają ból. Chciałbym, aby wrogowie napadli już teraz na naszą tratwę. Trzebaby się było bronić — przestałbym myśleć o tych, których opuściłem. O, sihdi, szkoda żeś nie widział, gdy dziś rano, po modlitwie porannej, przyszła do mnie Hanneh, podobna do tchnienia najwonniejszych zapachów wschodu i zachodu, aby się pożegnać ze mną na osobności. Powiedziała mi wszystko.
— I cóż ty na to?
— Przyznałem jej słuszność, jak zawsze zresztą. Sihdi, gdybyś był obecny przy naszem pożegnaniu, nauczyłbyś się, jak należy postępować z kobietą, z którą się człowiek rozłącza na dłuższy czas. Serce twe jest rozproszone po wszystkich krajach ziemi i nie będzie nigdy tęsknić za mieszkanką swego namiotu.
Był przekonany, że jestem starym kawalerem. Nie wyprowadziłem go z błędu. Całą

109