Strona:Karol May - Trapper Sępi-Dziób.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Załatwiam meldunki.
— No, więc zamelduj nas pan Cortejowi! Reszta pana nie obchodzi.
Meksykanin roześmiał się szyderczo.
— Dowiodę wam, że mnie obchodzi. Przebywamy tutaj na stopie wojennej. Jesteście moimi jeńcami, dopóki nie zdołacie udowodnić, że istotnie wysłał was Pantera Południa.
— Człowieku, co sobie roisz! Czy zameldujesz mnie, czy nie? — huknął Sternau.
Oho! — rzekł Meksykanin. — Teraz mówi się do mnie przez ty! Miej się pan na baczności, bo każę pana wysmagać!
— Ty śmiesz mi to mówić? Oto moja odpowiedź, kanaljo!
Sternau uchwycił Meksykanina za gardło: dwukrotnie uderzył pięścią po głowie, poczem cisnął nieprzytomnego poprzez stół do kąta.
Nikt nie śmiał się odezwać. Sternau wodził płonącem okiem po zebranych i zagroził:
— Każdemu, kto mnie obrazi, może się to samo wydarzyć! Gdzie Cortejo?
— Do djabła! To na pewno Pantera we własnej osobie! — szepnął ktoś ztyłu.
Ta uwaga podziałała. Ktoś odpowiedział:
— Niema tu sennora Corteja, opuścił na krótki czas hacjendę. Dokąd się udał, nie wiem.
— Ale jest przynajmniej sennorita?
— Tak, nad naszym pokojem.
— Znajdę sam; możecie nas nie prowadzić.

77