Strona:Karol May - The Player.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest — odpowiedziałem. — W przeciągu kwadransa. Potem odjedziemy.
— Ale przedtem uwolnicie nas!
— Nie. Powiedziałem już panu, że ani nam to w głowie postało.
— Ale niech pan pomyśli, najszanowniejszy panie, że my przez to zginiemy!
— A pan jak czynił? Poza tem wypraszam sobie tego „najszanowniejszego“. Rezygnuję z tytułu, jaki dawaliście już poprzednio Yuma. Zdaje się, że uprzejmy bywa pan tylko wtedy, gdy włosy panu stają dęba.
— Nie, nie! Umiem być uprzejmy i będę uprzejmy. Jeśli sennor nas uwolni, nie usłyszy pan już ani jednego niemiłego słowa. Przyznaję, że byliśmy niewdzięczni, że bez pana zginęlibyśmy marnie; hacjendero doszedł także do tego przekonania. Nieprawdaż, don Timoteo?
— Tak jest, sennor Shatterhand — odpowiedział zapytany. — Przez tę noc wiele przemyślałem i teraz wiem, że gdybym pana usłuchał, nie spadłoby na mnie tak wielkie nieszczęście.
Prosił hacjendero i prosił urzędnik. Skruszyła ich noc, przepędzona w więzach, w postawie stojącej. Tego właśnie pragnąłem. Zapytałem więc tonem bardziej przyjacielskim, niż dotychczas:
— Cóż więc zrobicie, skoro was uwolnię? Powrócicie do Ures i zaskarżycie mnie?
— Nie, nie! — odparł hacjendero. — Przyjechałem tutaj, żeby schwytać Meltona i odebrać swoje mienie. Tego w Ures nie osiągnę. Jeśli pan będzie tak dobry i rozwiąże nas, pojedziemy z panem do Almaden alto, żeby tam ukarać oszustów.

81