Strona:Karol May - The Player.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na jego konia. Zaledwie usiadłem, lewą ręką ścisnąłem mu gardło, prawą wyrwałem uzdę z ręki. Czerwony umilkł i w pierwszej chwili zapomniał o obronie, a gdy się opamiętał, było już za późno. Wysadziłem go z siodła i, zająwszy jego miejsce, położyłem przed sobą jeźdźca napoprzek, ani na chwilę nie wypuszczając krtani Yuma z uścisku. Za zbyteczne uważam nadmieniać, że i Winnetou nie zaspał sprawy. Spięliśmy konie ostrogami i — galopem ku obozowi. Coprawda, w mroku nie było to jazda bezpieczna, przy znacznej jednak szybkości nie mogli się czerwonoskórzy bronić skutecznie, a i nasz wysiłek nie trwał długo.
Mimbrenjo okazał się domyślnym i rozpalił ogień, który nas zawiódł wprost do obozowiska. Gdy zeskoczyliśmy z koni, nie wypuszczając jeńców z rąk, nasz młody towarzysz skrępował ich pośpiesznie. — Położenie było osobliwe. My, samotrzeć, mieliśmy jedenastu więźniów: pięciu Yuma, Playera, hacjendera, dyrektora policji z Ures i jego trzech podwładnych — a jeszcze chcieliśmy unieszkodliwić przynajmniej owych dwudziestu Indjan, obozujących przy Fuente de la Roca. Czy nie byliśmy zbyt dufni w siebie? Może tak, a może i nie. Powodzenie zależy od tego, jak się człowiek do rzeczy zabiera, a przytem, rzecz prosta, wiele stanowi szczęśliwy zbieg okoliczności.
Obydwaj Yuma, ostatnio przez nas pochwyceni, mogli teraz swobodnie odetchnąć, z czego też natychmiast skorzystali, obrzucając nas obelgami i żądając bezzwłocznego uwolnienia.
W innych okolicznościach z pewnością nie otrzymaliby odpowiedzi; wszelako z powodów, które się za-

70