Strona:Karol May - The Player.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobiegł jak ścigany jeleń. Pędził tak po gruncie leśnym, usianym popiołem. Gdzie niegdzie wystawały pnie spalonych drzew i resztki gałęzi. Winnetou, zobaczywszy go i usłyszawszy, spiął konia, minął mnie i galopem pośpieszył za białym, nie tracąc czasu na objaśnienia. Pięknym łukiem przesadził strumień i puścił się dalej. W każdym razie wiedział, co sądzić o tym człowieku i na pewno poznał z takiej strony, że uważał za stosowne schwytać go i unieszkodliwić.
Była to jednak ciężka sprawa. Niezliczone pnie spalonych drzew trudno było odróżnić od wysokiej na stopę warstwy popiołu. Wierzchowiec, gnając galopem, mógł zranić sobie kopyta tak dotkliwie, że o dalszej jeździe nie byłoby mowy. Spostrzegł to również Winnetou, gdy potknął się kilkakrotnie. Zatrzymał więc konia, zeskoczył i ruszył dalej pieszo.
Gdybym wiedział, kim był ten człowiek i że musieliśmy go dostać w ręce za wszelką cenę, byłbym w pierwszych chwilach, i to nader łatwo, dał mu kulą w nogę, aby przeszkodzić ucieczce. Teraz musiałem go poniechać, tem bardziej, że powiedziałem sobie: — Winnetou chwyci się tego samego środka, skoro uzna za konieczny. Był doskonałym biegaczem; wiedziałem, że nikt go nie zdoła przegonić; wszak tylokroć życie nasze zależało od jego nóg. Teraz jednak zawadzała mu nietylko strzelba, ale wszystkie manatki, podczas gdy tamtem nie nosił nic przy sobie i, gnany strachem, pędził z szybkością, na którą w zwykłych warunkach na pewnoby się nie zdobył. Zbyt znacznie wyprzedził Winnetou, aby Apacz mógł go doścignąć w krótkim czasie. W każdym razie wiedziałem, że dopędzi go na dłuż-

7