Strona:Karol May - The Player.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na to sennora klasnęła w ręce i zawołała:
— Co za wspaniała myśl! Pojechać naprzód i wziąć ze sobą kilku policjantów! Co ty powiesz na to, mężuniu?
— Jeśli ci to przypada do gustu, to myśl jest rzeczywiście bardzo szczęśliwa — odpowiedział zapytany.
— Nawet niezwykle szczęśliwa! Czyż nie masz ayudo[1], który potrafi załatwić wszystkie twoje sprawy i obowiązki służbowe, abyś ty chociaż raz mógł przedsięwziąć niewielką podróż?
Ten człowiek zapewne już oddawna nie czuł się tak szczęśliwy; wyrwać się z pod wodzy, kierowanych jej pięknemi rękami! Podróż! A do tego sam, — bez niej! Twarz jego formalnie promieniała z radości; nie dowierzając jeszcze swoim uszom, zapytał:
— Dokąd pojedziemy, moja duszko?
Na my położył nacisk.
— Ja zostaję w domu — brzmiała kojąca odpowiedź.
Jeśli przedtem twarz jego błyszczała tylko, teraz jaśniała, niby słońce, gdy pytał dalej:
— Więc gdzie mam się udać?
— Daję ci sposobność zdobycia takiej samej sławy, jak Winnetou. Ponieważ don Timoteo życzy sobie kilku policjantów, więc pojedziesz z nim osobiście i będziesz dowodził naszymi oficiales de la policia.
Na te słowa radość z jego oblicza ulotniła się w jednej chwili; twarz mu się wydłużyła i ściągnęła w niezliczone posępne zmarszczki. Drżącym prawie głosem zapytał:

— Ja? Ja sam mam wyruszyć w góry, i do tego wierzchem?

  1. Zastępca.
36