Strona:Karol May - The Player.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W dolinie znaleźliśmy nasze konie w tem samem miejscu, w którem je zostawiliśmy. Wierzchowiec Wellera pobiegł naprzód, został jednak schwytany przez kilku Mimbrenjów, którzy pojechali za nami. Skoro przyprowadziliśmy jeńca na miejsce, gdzie stały wozy, wybiegł na nasze spotkanie hacjendero, rozpływając się z radości:
— Mają go! Prowadzą! Wspaniale, wyśmienicie! Teraz odpłacę mu za cios, który mi zadał karabinem!
To mówiąc, zamierzył się na jeńca i byłby zdzielił go przez głowę, gdybym nie stanął na przeszkodzie:
— Zostaw, sennor! Strzelił pan głupstwo, idąc naprzeciw niego. Przez to zwrócił Weller uwagę na nas i omal, że nam nie uciekł. Należało milczeć i czekać, aż się zbliży zupełnie.
— Panu sprawia przyjemność ciągłe besztanie! Pan jest...
Chciał prawdopodobnie zakończyć grubjaństwem; ja jednak przerwałem surowo:
— Milcz pan natychmiast, gdyż inaczej...
W gniewie podniosłem rękę. Hacjendero cofnął się przestraszony i zrejterował za wóz, aby wespół z uczonym urzędnikiem narzekać na swoją niedolę.
Tymczasem kazał Winnetou przywiązać jeńca do dyszla jednego z wozów. Mimbrenjowie otoczyli go i zaczęli lżyć. Odpędziłem ich, aby nie słyszeli, o czem będę z Wellerem rozmawiał. Winnetou pozostał przy mnie.
Weller miał wygląd ponury, oczy spuszczone wdół. Zaciął się, aby nie wygadać niczego. Ja też nie obiecywałem sobie po nim obszernych zeznań; pragnąłem

125