Strona:Karol May - The Player.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zdradzi mojej obecności. Aby zaś Weller nie spostrzegł mię przedwcześnie, ukryłem się za najbliższym wozem.
Don Timoteo i Weller zeszli się w odległości mniej więcej stu kroków od nas, więc mogliśmy słyszeć, co ze sobą mówili. Pierwszy wrzasnął na drugiego ze wściekłością:
— Dobrze, że pan przychodzi, panie złodzieju, panie rabusiu i morderco! Żądam mojej hacjendy zpowrotem i to w takim stanie, w jakim była przed spaleniem.
— Pan tutaj, don Timoteo? — zapytał Weller zdumiony, nie zważając zrazu na obelgi. — Myślałem, że sennor jest w Ures. Czego pan chce na drodze do Almaden?
— Czego chcę? Chcę odebrać moje mienie, przez was zrabowane!
— Nie rozumiem pana. Jak sennor może zwracać się z takiemi słowami do mnie, pańskiego przyjaciela.
— Milcz, łotrze, i nie waż się nazwać po raz drugi moim przyjacielem! Wyruszyłem, żeby się zemścić na tobie. Popatrz; tam stoją wszyscy moi towarzysze. Czy widzisz juriskonsulta z Ures?
Zapytany spojrzał ku wozom i odparł, potrząsając głową:
— Tego nie znam.
— Ani jego policjantów?
— Nie. Co ma tutaj policja do roboty?
— Złapać was, zagarnąć w niewolę tak, jak już schwytaliśmy waszych sprzymierzeńców i współwinnych!
— Współwinnych? Kto to jest?
— Yuma. Nie udawaj, że nie widzisz rzemieni na ich rękach i nogach.

121