Strona:Karol May - Szut.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   79   —

— Chcecie zapłacić? To co innego! Nad tem mogę się przynajmniej namyślić, czy pozwolić wam tu pozostać.
— Tu niema się nad czem namyślać. Prosimy cię tylko o dach nad głowę i coś do jedzenia.
— Czy to nie dość?
— To więcej niż dość. To za wiele — odezwałem się. — Jadła i napoju nie wymagamy od ciebie, a miejsce na spoczynek wyszukamy sobie sami. Jeśli w domu za ciasno, to prześpimy się na wolnem powietrzu.
Byłoby wprost niemożliwem zjeść coś z tych szponowatych, oblepionych brudem, palców. A tam spać? Za żadną cenę. Izba wyglądała całkiem tak, jak gdyby się w niej roiło od skaczących, łażących, kłujących i gryzących mieszkańców, których zawsze podostatkiem nawet w najdostojniejszych domach na Wschodzie. Tu zaś, w tej budzie, skakały, łaziły, podrygiwały i maszerowały te krwi chciwe Myrmidony w niezliczonych gromadach i szwadronach.
Miło jest może czytać opisy z podróży przez Wschód, pełen woni i baśnią osnuty, ale samemu odbyć taką podróż, to coś zupełnie innego. Wzgląd na to, co wypada, nie pozwala często pisać o tych właśnie, szczególnie charakterystycznych, rysach. Wschód, to jak Konstantynopol, który nazywają blaskiem oblicza świata. Z zewnątrz przedstawia widok wspaniały, ale gdy wstąpić — w te ciemne uliczki, pryska złudzenie. Wschód posiada wszystko, tak wszystko, tylko nie należy być zaraz estetykiem!
Podróżny nie potrzebuje jechać na Wschód dla wielkich przygód. Znajdzie ich aż nadto codziennie i co godzinę. Ale co to za przygody? Nie odnoszą się do wielkich zdarzeń, lecz do skromnych stosunków codziennego życia.
Opowiadającemu nie wolno mówić o tych przygodach. Najczęściej przeżywa je w walce z urągającą wszelkim opisom nieczystością tamecznej ludności. Jadłem raz w towarzystwie słynnego szejka, który pod-