Strona:Karol May - Szut.djvu/536

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   506   —

żał w gorączce. Zbadałem go, poczem okazało się, że rana była groźna, ale nie niebezpieczna dla życia; kula wyszła z drugiej strony. Opatrzyłem go lepiej i postarałem się o chłodzenie rany.
Noc była smutna. Sen mnie odbiegał, a Halefa i Omara także. Natomiast lord ciskał na Haddedihnów i ich dowódzcę straszne obelgi, których ci na szczęście nie rozumieli. Odczasu do czasu krzyczał Amad el Ghandur w gorączce i wołał mnie na pomoc przeciwko Ahmed Azadowi. Ucieszyłem się, gdy nadszedł ranek.
Ani tu pozostać nie mogliśmy, ani też jechać z powrotem do pastwisk Haddedihnów. Poradziłem więc, żeby się udać do Gibraila Mamrahsza, gdzie Amad el Ghandur mógł znaleźć spokój i pielęgnacyę. Zgodzono się i w cichej skrusze uznano mnie jako wodza.
Zbudowaliśmy nosze z gałęzi i liści dla rannego i przywiązaliśmy je między dwa konie. Po ogólnym wymarszu zostałem z Halefem jeszcze przez kilka minut nad grobem Riha.
— Zihdi, tak mi boleśnie i smutno — płakał Halef. — Ja się chyba nie zaśmieję już nigdy. Serce moje pełne łez, jak gdybym, jeżeli to nie grzech powiedzieć, Hanneh utracił, tę najpiękniejszą z niewiast.
Uścisnąłem mu rękę w milczeniu i pojechaliśmy za tamtymi. Około południa wypuściliśmy obydwu Kurdów, a nazajutrz stanęliśmy u Gibraila Mamrahsza, który z przyjemnością dom swój nam odstąpił.
Dwudniowa jazda bardzo zaszkodziła rannemu. Szalał poprostu i wzywał mnie ustawicznie do siebie. Szczęściem okazało się mylnem przypuszczenie, jakoby sobie coś złamał w upadku. Nie mogłem na mgnienie oka oddalić się od jego łoża. Gdy mu po kilku dniach powróciła przytomność, gdy mnie poznał, podał mi rękę i rzekł głosem przytłumionym:
— Dzięki Allahowi, że jesteś przy mnie, effendi! Walczyłem z wielu wrogami i ty mnie ocaliłeś.
Ja milczałem, a on mówił dalej w zadumie:
— Powiedziałem do ciebie, że nie dotknie mnie już