Strona:Karol May - Szut.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   496   —

rozdrażnienia. Ja nie wtrącałem się już do niczego, czułem bowiem, że wszekie moje starania o zgodę byłyby daremne. Lordowi, gdy mnie o przyczynę tego zgiełku zapytał, wyjaśniłem sprawę.
— Bierzemy udział? — spytał znowu.
— Tu nie możemy zostać.
— Well, to Bebbehowie poznają niejakiego Dawida Lindsaya!
— Nie, mylordzie! Ani myślę z tymi oszalałymi ludźmi rzucać się prosto w zgubę. Powstrzymałbym ich chętnie, ale widzicie, że mnie nie słuchają. Pojedziemy za nimi, a potem zobaczymy, co czynić. Oby Bóg sprowadził korzystniejszy wynik, niż ten, jakiego ja się obawiam.
Haddedihnowie cisnęli się przesmykiem z Halefem i jego synem na ostatku.
— Zihdi, — zawołał do mnie — gniewasz się na mnie? Czyż miałem dopuścić, żeby Hanneh, ta najlepsza z kobiet, dowiedziała się, że jestem tchórzem?
— Ty musisz niestety iść z nimi, gdyż honor ci to nakazuje, ale Kara BenH alef niech przy mnie pozostanie.
— Nie, effendi. On również nie może narazić się na nazwą tchórza. Hadzi Halef Omar nie pozwoli kalać swojego imienia. Jeśli zginiemy, pozdrów odemnie Hanneh, tę różę wśród kwiatów i pociesz tę dobrą niewiastę wieścią, żeśmy nie drżeli przed śmiercią. Bądź zdrów, kochany, kochany panie!
Pośpieszył za Haddedihnami, a Omar Ben Sadek został.
— No, a ty? — zapytałem go.
— Ja nie zwaryowałem, więc nie opuszczą ciebie. — odrzekł. — Niech mnie mają za tchórza; moja duma nie zważa na gadanie takich ludzi.
— Przyznaję ci słuszność. Zresztą znajdziesz jeszcze sposobność na to, by dowieść, że nie brak ci odwagi. Pójdźmy!
Wzięliśmy konie za uzdy i zaczęliśmy schodzić. Wy-