Strona:Karol May - Szut.djvu/523

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   495   —

Więcej mi powiedzieć nie wolno. Spełniłem swoją powinność, a ty teraz czyń, co chcesz. Chodeh te bahwece — niech cię Bóg zachowa!
Odwrócił się i pobiegł, ja zaś szybko wszedłem na górę i zawołałem tam, zapominając o wczorajszej kłótni i dzisiejszem zachowaniu się Amada el Ghandur:
— Do broni, mężowie! Bebbehowie uderzą na nas od skalnego przesmyku i z drugiej strony skały.
Na to zerwał się Amad el Ghandur i zapytał:
— Gdzie oni teraz?
— Obeszli do połowy górę od północy. Powiedział mi to brat Ghazal Gaboyi, dlatego żądam, żeby mu się nic złego nie stało. Nie strzelajcie do niego. Wogóle oszczędzajcie nieprzyjaciół, ile możności. Celujcie w nogi! Ja stanę z moim sztućcem na...
— Milcz! — krzyknął na mnie Amad el Ghandur. — Co ty tu masz rozkazywać! Jam teraz panem i wszystko pójdzie po mojej woli. My ich zaskoczymy, nie czekając, aż z dwu stron na nas napadną. Weźcie broń i konie, waleczni wojownicy Haddedihnów! Sprowadzimy je aż tam, gdzie będzie można ich dosiąść, a potem wjedziemy w sam środek tych psów...!
— Na Boga! Tego nie róbcie! — wtrąciłem. — Musicie...
— Milcz! — wrzasnął szejk powtórnie. — Myślisz, że ja się całkiem nie rozumiem na prowadzeniu wojny? Nie potrzebujemy twej rady, ani pomocy. Zostań tutaj i uduś się własną mądrością i słynną miłością wrogów. A jeżeli twój Halef zapomni, że teraz jest właściwie Haddedihnem, że przez to nie do ciebie, lecz do nas należy, to niech ci dotrzymuje towarzystwa wraz z swoim chłopcem i nie nasuwa się nam na oczy. Obejdziemy się bez tchórzów!
— Ja tchórz? Ja? — zawołał Halef. — Tego mi jeszcze nikt nie powiedział! Ja ci pokażę, czy jestem tchórzem! Jadę z wami!
Zarzucił strzelbę na plecy i poszedł do swego konia, a syn zrobił to samo. Była to chwila największego