Strona:Karol May - Szut.djvu/511

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   483   —

zdeptać jaszczura. Teraz zbliża się dla moich ośmiu palców dobra sposobność objęcia szyi Bebbeha. Pozwólcie mi, sir! Zapłacę wam za to sto i więcej funtów szterlingów!
— Możecie to zrobić bez zapłaty, mylordzie. Zgadzam się, lecz pod warunkiem, że ja będę przy tem i że zachowacie się wedle moich wskazówek!
— Well, dobrze, yes! Bebbeh, palce, szyja, w skazówki, pysznie, nieporównanie! Nareszcie zaczyna się znowu porządne życie! Wykrzyknął to tak głośno, że musiałem go poprosić o spokój. Niebawem zeszedł księżyc, a ta okoliczność kazała się domyślać, że Kurdowie opuścili już obóz na łące. Udałem się więc z Anglikiem w tajemnicy przed Haddedihnami do skalnego przesmyku, by się tam ukryć.
Ponieważ od strony wzgórza oświetlało go ognisko Haddedihnów, przeto minęliśmy go i położyliśmy się po stronie nieoświetlonej za krzakiem. Można się było spodziewać, że szpieg nie dostrzeże nas tutaj w ciemności.
— Ale czy tylko przyjdzie? — spytał lord, srodze zawzięty na schwytanie Bebbeha.
— Napewno — odrzekłem. — Ahmed Azad, szejk jego tak powiedział. Ale teraz bądźcie cicho, żebyśmy mogli nietylko zobaczyć, lecz także usłyszeć, jak nadejdzie.
Leżeliśmy tak z kwadrans. Z dołu dochodził jednostajny, a jednak tak wymowny szum lasu, owe porywające kazanie o wszechmocy nieskończonego i wiecznego Boga. Wtem doleciał mnie z dołu jakiś szmer przygłuszony.
— Słuchajcie! — szepnąłem do lorda.
— Nie słyszę nic! — odpowiedział.
— Ale ja słyszę wyraźnie. To tętent koni na łące tam w dole. Nadchodzą.
— Well! Macie widocznie długie uszy, sir! Końce ich zwisają chyba aż tam, skąd te draby pędzą. Jesteście unikum i kwalifikujecie się do panoptikum.
— Dziękuję, mylordzie! Ale teraz uważać, bo wnet szpieg tu stanie.