Strona:Karol May - Szut.djvu/484

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   456   —

stojąc nad trupem ojca, bronił się kolbą Amad el Ghandur, na lewo Halef zastrzelił Gazal Gaboye, a na bok od tego miejsca padłem ja razem z koniem. Bliżej wody leżały groby Kurdów. Widać było, że od czasu do czasu — a więc zawsze w rocznicę — naprawiano je i nadsypywano.
Amad el Ghandur zsiadł z konia, ukląkł na ziemi, nasyconej krwią ojca, a reszta z wyjątkiem mnie i Lindsaya poszła za jego przykładem. Gdy się z klęczek podnieśli, opowiedział szejk przebieg owej walki. Z tego skorzystał lord i rzekł do mnie:
— Był strasznie głupi dzień wtenczas. Utraciłem dwa palce, więc dwadzieścia procent, ponieważ miałem ich tylko dziesięć. Czy to nie dużo, sir?
— Pewnie — potwierdziłem. — Ale to jeszcze nie wszystko. Czy nie otrzymaliście prócz tego cięcia tu w pobliżu rozumu?
— Yes. Postradałem kilka włosów i kawałek kości mniej więcej z tej okolicy głowy, w której mieści się zwykle odrobina rozumu.
— Czy nie poszła część tego rozumu do dyabła?
— Nie przypuszczam, sir, chociaż mógłbym o wiele łatwiej niż wy znieść taką stratę. Mam rozumu o tyle właśnie za dużo, ile wam go brakuje. Well!
Odwrócił się ze śmiechem.
Zdziwiłem się w duszy, że Halef nie wyzyskał sposobności, aby przedstawić Haddedihnom przebieg walki. Poszedł z synem do mogił Kurdów, stanął przy nich ze złożonemi rękoma i poruszał w modlitwie wargami.
— Ty się modlisz? — zapytałem go, udając zdumienie.
— Tak, zihdi, ja i syn mój Kara Ben Halef pomodlimy się i tutaj.
— Nad grobami nieprzyjaciół?
— Umarli nie są już nieprzyjaciółmi. Chrześcijanin wogóle nie ma nieprzyjaciół, nie żywi nienawiści do nikogo, lecz kocha wszystkich. Wszak sam to głosiłeś.
— Co odmówiłeś? Fatihe?