Strona:Karol May - Szut.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   447   —

— Przy grobowcu Mohammed Emina?
— Tak.
— Czegoby oni tam szukali?
— Tego samego, co my.
— Nie rozumiem cię, zihdi. Nie przyjdzie im chyba na myśl modlić się na grobie swojego wroga, szejka Haddedihnów!
— Oczywiście, że nie, ale jest tam grób inny, który może ich w dniu tym samym sprowadzić. Przypomnij sobie szejka Gazal Gaboyę!
— Którego ja zastrzeliłem?
— Tak. Dzień jego śmierci jest ten sam co Mohammed Emina. Czy teraz pojmujesz mnie?
— Allah l’ Allah! O tem nie pomyślałem! Ale przypominam sobie teraz, że niema tam żadnego grobu, gdyż wszystkie trupy, a więc i szejka, powrzucaliśmy do rzeki.
— Do czego ja nie byłbym dopuścił, gdybym nie był ogłuszony — wtrąciłem. — Umarłych należy uczcić, a to się wówczas nie stało i dlatego nastrój Bebbehów jest z pewnością odtąd dwa razy tak wrogi. Do tego należy dodać, że Amad el Ghandur pomścił na nich śmierć ojca.
— Więc sądzisz, że oni przybędą nad wodę, aby odprawić modły? — Przybycie ich uważam za możliwe. Skoro jednak nadciągną, nie muszą koniecznie stawać nad wodą. Nie wątpię, że wówczas po naszym odjeździe wrócili, aby zobaczyć, co się stało z ich poległymi wojownikami. Wydobyli pewnie zwłoki z wody i pochowali je w ziemi. Jest tam też zapewne jakieś miejsce, gdzie gromadzą się na nabożeństwa. Nasi Haddedihnowie nie przewidują i nie oceniają tego należycie. Mam więc dostateczny powód do tego, żeby przed tą jazdą, dość niebezpieczny, ciebie przestrzec. Łatwo przyjść może do starcia. Jeśli weźmiesz syna z sobą, to wiedz już teraz, na jakie narażasz go niebezpieczeństwo.
— Zihdi, to jeszcze nie powód, aby zostawić go tutaj! Czyż on ma się bać niebezpieczeństwa, na które