Strona:Karol May - Szut.djvu/368

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   340   —

Czyny Persa nie są śmieszne, lecz wprost okropne. Szatan nie odczuwa wstydu. Wkradł się tu i oszukiwał nas przez długie lata. W ostatnich dniach i godzinach życia powinien się poczuć jak w przedsionku piekła. Panie, ty zdarłeś zeń maskerę[1], postanów więc, co się z nim ma stać.
Wtem przecisnął się do nas stareszin i rzekł:
— Pozwolisz, że ci na to odpowiem. W prawdzie ty twierdzisz, że otrzymałem urząd muchtara[2] z powodu braku chętnych kandydatów. Czy to prawda, nie będę się teraz spierał, ale ponieważ go już raz posiadam, muszę spełnić obowiązek, jaki on na mnie nakłada. Tu nikomu nie wolno rozporządzać losem Kara Nirwana, prócz mnie. Kto mi tego prawa odmawia, postępuje wbrew ustawom.
— Słowa twoje brzmią nieźle — rzekł starzec. — Zobaczymy jednak, czy zgodzi się na to effendi.
— Zgodzę się, jeżeli muchtar zastosuje się do ustawy, na którą się powoływa — odrzekłem.
— Możesz być tego pewnym — oświadczył zapytany.
— Więc wyjaw nam swe postanowienie!
— Najpierw należy Persowi zdjąć pęta.
— Ach! Dlaczego?
— Ponieważ jako najbogatszy i najdostojniejszy we wsi nie jest przyzwyczajony do takiego postępowania.
— To spotyka go jako mordercę i zbója, a nie jako najdostojniejszego z Rugowej.
— Nie jest jeszcze udowodnione, czy popełnił to, o co ty go oskarżasz.
— Nie? Naprawdę?
— Rozumie się. Okoliczność, że zastaliście go w kopalni, niczego jeszcze nie dowodzi.

— Ależ tu stoją trzej ludzie, którzy przysięgną, że ich uwięził!

  1. Maska.
  2. Sołtys.