Strona:Karol May - Szut.djvu/329

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   303   —

brali mi pieniądze. Ten, który przemawiał, wdział był inne ubranie, lecz poznałem go po głosie, po końcach brody, wystających z pod zasłony i pistoletach, z których do mnie wymierzył. Był to Pers, lecz co miałem robić? Dwaj mieszkańcy tutejsi zeznali, że widzieli go w Perserinie i to dokładnie o tej godzinie, o której mnie obrabowano. Tymczasem Pers zdołał udowodnić, że nie mógł się o tym czasie znajdować na miejscu napadu. Musiałem siedzieć cicho.
— Obydwaj wzięli niewątpliwie udział w napadzie. Czy nie tak?
— Jestem tego pewien. Odtąd pilnie śledziłem go. Widziałem i słyszałem wiele, ale nie umiałem odnaleźć związku. W końcu wpadłem nawet na domysł, że nie jest kim innym, jak... jak...
Bał się wypowiedzieć to słowo, więc ja dodałem śmiało:
— Jak Szutem.
— Panie! — zawołał.
— Co takiego?
— Mówisz to właśnie, co mam na myśli.
— Jesteśmy więc jednego zdania. To się dobrze składa.
— Czy potrafisz to udowodnić?
— Tak, przyjeżdżam właśnie do Rugowej, by uzupełnić materyał dowodowy. Ujść mi Szut nie może.
— O Allah, gdyby tak było! Panie, wspomniałem przedtem, że między mną a Persem nie zaszło nic złego, ponieważ ciebie nie znałem. Teraz cię jednak zapewniam, że go nienawidzę jak dyabła i bardzo sobie życzę dopomóc ci w twem przedsięwzięciu. Oby ci się udało zrobić nieszkodliwym tego rzetelnego, bogobojnego i poważanego człowieka, który niestety jest najgorszym złoczyńcą na ziemi!
Biła z tych słów prawda i szczerość. Spotkanie z nim mogło się nam bardzo przydać. Dlatego nie zawahałem się wyjawić mu celu naszego przyjazdu do Rugowej, oraz opowiedziałem o naszych dotychczasowych