Strona:Karol May - Szut.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   124   —

— Niebyło się znów co tak śpieszyć, żeby aż nie zaczekać, kiedy my wstaniemy. Zresztą zdaje mi się, że Ibali leży o wiele bliżej. Czemuż poszedł do Głogowika?
— W Ibali nie sprzedają soli.
— To nędzna dziura w takim razie. Ale to wasza szkoda, że poszedł. Nie zapłaciłem mu jeszcze.
— Dasz pieniądze mnie!
— Nie, płacę tylko gospodarzowi. Zresztą powiedz, za co jestem wam winien?
— Daliśmy wam przytułek!
— Spaliśmy pod gołem niebem. Za to nic się wam me należy. Konakdżi, wyruszamy!
— Muszę najpierw coś zjeść — oświadczył.
— To jedz, ale prędko!
Rozniecił ogień, przypiekł kawał niedźwiedziego mięsa i zjadł je napół surowe. My osiodłaliśmy tymczasem konie. Szynki i pozostałe trzy łapy niedźwiedzie zawinięto w koc, a Osko wziął tę paczkę za siebie na konia. Wnet i przewodnik był gotów, wybraliśmy się więc w drogę.
Kobieta nie chciała nas puścić bez zapłaty. Wrzeszczała, że ją oszukujemy. Ale Halef dobył harapa i strzelił jej z niego tak blizko twarzy, że z wyciem umknęła do domu i zaryglowała drzwi za sobą. Przez okno jednak wysłała za nami kazanie i długo jeszcze słyszeliśmy głos jej za sobą.
Nie szło nam o kilka piastrów, ale ci ludzie godzili na nasze życie. Byłoby szaleństwem płacić za to, czegośmy tu użyli, to jest za nic.


ROZDZIAŁ III.
W Czarcim Wąwozie.

Był prześliczy jesienny poranek, świeży i wonny kiedy opuszczaliśmy pobojowisko nocnej przygody, gdzie