Strona:Karol May - Szut.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   120   —

w ciele, a szczególnie w oczach. Widzą wszystko, ale to ich ostatnia noc.
— Czy rzeczywiście? — spytał gospodarz.
— Tak, to już pewne.
— Należałoby sobie tego życzyć! Ja także tak przypuszczałem, bo znam mego szwagra węglarza. On się piekła nie boi. Ale odkąd zobaczyłem tych ludzi, zacząłem wątpić. Są ostrożni i odważni równocześnie.
— Oh! To im się na nic nie przyda.
— No, kto idzie z nożem na niedźwiedzia i zakłuwa go, nie odniósłszy najmniejszej rany, ten rzuci się także memu szwagrowi na gardło.
— Do tego nie powinno się dopuścić. Zwabią ich w pułapkę i tam zabiją.
— Ich się kula nie ima.
— Ja w to nie wierzę. Effendi sam się śmiał z tego. A gdyby nawet, to czyż niema innej broni prócz palnej. Nie dojdzie zresztą do tego, żeby strzelano lub kłuto. Zaprowadzą ich podstępem do jaskini, zapalą tam nagromadzone przedtem drzewo i w ten sposób uduszą się te łotry.
— Możliwe, że mój szwagier przedstawi taki plan, ale obaj Aladży domagają się, żeby effendi zginął z ich reki, zaś Barud el Amazat chce zabić tego, który się Osko nazywa. Pragną zemścić się nad sobą nawzajem. Odradzałem im, lecz oni trwają przy zamiarze, żeby zaczaić się na Czartowej Skale i pozabijać ich z procy i Czekanami. W tym celu zabrali moje obydwie proce.
— Głupcy! W takim razie bezwarunkowo przyjdzie do walki.
— O nie! Obcy nie będą mieli czasu do obrony, gdyż zostaną napadnięci z zasadzki.
— Nie spodziewaj się zbyt wiele. W Czartowej Skale, o ile ten przesmyk znam, nie można wcale urządzić zasadzki. Musieliby się z prawej i z lewej strony ukryć w zaroślach. To jednak nie da się uskutecznić, ponieważ skały z obu stron takie strome, że wyleźć na nie wprost niepodobna.