Strona:Karol May - Szut.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   119   —

— Czy chcesz tam wejść rzeczywiście?
— Nie wiem jeszcze. Przypuszczam, że to zrobię, a przy pomocy tego sadła sporządzę sobie kaganek.
— To postaraj się także o knot. Tam leży jeszcze szmata, w której była kiełbasa. Gospodarz ją zostawił na ziemi. Można w nią zawinąć sadło, a potem użyć jako knota.
— Zrób ty to! Przykroby mi było brać to do ręki.
— A ja mogę?
— Tak, bać się przecież nie będziesz. Zjadłeś wszystko, co tam było, z wielkiem...
— Milcz, zihdi! — zawołał pośpiesznie. — Nie chcę nic słyszeć i spełnię twoją wolę.
Wstał, zawinął sadło i schował do swej torby przy siodle.
Odtąd już nam nie przerywano snu. Ja jednak wstałem już po godzinie, bo padł na mnie los drugiej straży.
W domu się jeszcze świeciło. Chcąc mimo wielkiego znużenia zachować czujność, przechodziłem się tam i napowrót. Tak doszedłem do drzwi domu. Spróbowałem je odemknąć, lecz były zaryglowane. Gryzący dym wychodził oknami, a miał woń pieczonego mięsa. Zaglądnąłem do środka i ujrzałem wszystkich troje, piekących mięso niedźwiedzie, pomimo że już wieczorem pochłonęli dużo koniny. Widziałem ich dobrze. Rozmawiali bardzo żywo, odkrawując sobie kawałek po kawałku. Nie mogłem nic zrozumieć, bo stałem po stronie frontowej, a oni siedzieli po przeciwnej.
Ale wprost nad nimi znajdowało się także okno bez szyb. Udałem się tam i zacząłem podsłuchiwać. Ulatywał tamtędy dym, wziąłem więc chusteczkę, przyłożyłem ją do ust i nosa, zamknąłem oczy i wsunąłem głowę w otwór jak najdalej. Zobaczyć mnie tam nie mogli, bo ściana była gruba, a okno wysoko nad ich głowami.
— Tak, trzeba z tymi łajdakami postępować bardzo mądrze i ostrożnie — rzekł konakdżi. — Ten cudzoziemiec, jak słyszeliście, podejrzewa mnie i was, że jesteśmy po stronie naszych przyjaciół. Te giaury mają dyabła