Strona:Karol May - Szut.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   90   —

wieczorem znów przyjdzie, aby zabrać resztę konia. Czy daleko stąd zabił go?
— Wcale nie. Słyszałem od żony, że tam właśnie stała, gdy wyście przybyli. Koń leżał wśród kamieni na końcu tej leśnej odnogi.
— Zamierzam zanieść tam część mięsa i czekać na niedźwiedzia.
— Panie, co ci na myśl przychodzi!
— Nic nadzwyczajnego!
— Nie mów tego na miłość Boską! Chcesz na takie olbrzymie zwierzę czekać w nocy? Nie słyszano jeszcze czegoś podobnego. Jeżeli rzadko kiedy zabłąka się niedźwiedź w te strony, schodzą się odważni ludzie z całej, okolicy i biorą psy z sobą, albo się wojsko wysyła. Następuje bitwa, w której ginie wiele psów i ludzi, a niedźwiedź opuszcza pole walki jako zwycięzca, dopóki nie zmogą go w drugiej, trzeciej lub czwartej bitwie.
— W takim razie wyświadcza się temu zwierzęciu zaszczyt zbyt wielki. Wystarczy zupełnie jeden człowiek z dobrą rusznicą.
— Panie, czy sam wyjdziesz na niego?
— Chcesz mi może towarzyszyć?
— Za żadne skarby świata! — krzyknął, wyciągnąwszy wszystkich dziesięć palców przed siebie.
— Nie pójdę sam, lecz z jednym z towarzyszy.
— Ze mną, naturalnie ze mną — zawołał Halef z iskrzącemi oczyma.
— Tak, z tobą hadżi, abyś mógł to opowiedzieć Hanneh, najpiękniejszej z uszczęśliwiających.
— Hamdullillah! Chwała i dzięki Allahowi. Zaniosę Hanneh szynkę niedźwiedzią i nauczę ją marynować i wędzić, jak... jak... hm: O szczęście, o rozkoszy niebiańska!
W zachwycie omal nie zdradził tajemnicy swego przekroczenia Koranu. Twarz mu promieniała radością, ale Osko i Omar spozierali z niezadowoleniem.
— Effendi — rzekł Osko — czy sądzisz, że my balibyśmy się niedźwiedzia?