Strona:Karol May - Szut.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   88   —

mózgowa, zawierająca największy przysmak niedźwiedzi, była tak wypróżniona do czysta, jak gdyby ją kto wytarł gąbką. Potem nadgryzł brzuch. Jelit, które pożarł później, także nie było. Objadł mięso na szczękach, a w końcu zabrał się do piersi.
Koń był grubokościsty, dobrze odżywiony i mógł ciągnąć wielkie ciężary. To też Halef zapytał:
— Ale jak zdołał niedźwiedź zwyciężyć takiego konia, który umie przecież uciekać i bronić się kopytami?
— Niedźwiedź wie o tem tak samo, jak ty i odpowiednio napada. Zresztą to stary hultaj, który zdobył już pewien zasób doświadczenia.
— Ale pomyśl sobie, że koń jest rączy, a niedźwiedź niezgrabny i ociężały.
— Kto tak sądzi, ten nie zna go wcale. Zazwyczaj się wydaje, że wynosi powolność nad pośpiech, ale powiadam ci, że byłem świadkiem, jak szary niedźwiedź dopędził umykającego przed nim jeźdźca. Niedźwiedź postrzelony wpada w wściekłość, a wówczas rozwija szybkość, która go czyni wysoce niebezpiecznym.
— Jak mogło się udać niedźwiedziowi pochwycić tego konia?
— Najpierw był na tyle mądry, że skradał się pod wiatr, aby go koń nie poczuł węchem. Zbliżywszy się do swego łupu, wykonał kilka wielkich i nagłych skoków i pochwycił konia z przodu. Widzisz po ranach, że go przodem powalił. Porwał konia przedniemi łapami za szyję, a tylne oparł o przednie jego nogi. Przy swej przysłowiowej sile za jednem pociśnięciem konia powalił. Potem kark mu zgruchotał. Widać to wyraźnie po ranach. Czy i teraz jeszcze życzysz sobie pójść w jego objęcia?
— O obrońco, o zbawco! Ani mi się śni. Nie zdołałbym mu zgnieść klatki piersiowej, jak myślałem poprzednio. Nie bałbym się go jednak, gdyby przyszło między nami do walki. Musiałbym tylko mieć strzelbę ze sobą. To przecież najpewniejsze.