Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Echo uwielokrotniło okrzyk. Na dole rozległ się zgiełk.
Hang-pa? — Kto przybywa? — zapytano z doliny.
Moh-aw, Moh-aw! — odpowiedział syn wodza.
Teraz zabrzmiało radosne — ha-ha-hih! i po kilku minutach zapłonęło ognisko. A więc Szoszoni poznali głos młodego Indjanina. Mimo to przezornie wysłali na spotkanie kilku ludzi, którzy mieli się przekonać, czy istotnie nie było powodu do obawy.
Skoro następnie dotarł wódz do obozu, zapanowała powszechna radość. Indjanie pragnęli się dowiedzieć, w jaki sposób wódz został porwany, ale nie śmieli pytać. Oczywiście, zdumienie ogarnęło czerwonych na widok obcych białych, ale, przyzwyczajeni do ukrywania swych uczuć, nie dali tego zdumienia po sobie poznać. Tylko najstarszy wojownik, który poprzednio wydawał rozkazy, podszedł do wodza i rzekł:
— Oihtka-petay jest wielkim czarodziejem. Znika z namiotu tak, jak słowo znika, skoro zostaje wypowiedziane.
— Czy naprawdę moi bracia myśleli, że Mężny Bawół znikł bez śladu, jak dym w powietrzu? — zapytał wódz. — Czy nie mieli oczu i czy nie widzieli, co się stało?
— Wojownicy Szoszonów mają oczy. Zna-

18