Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.2.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

leźli znak słynnego białego i poznali, że rozmawiał z wodzem.
Było to bardzo ostrożne omówienie faktu.
— Moi bracia słusznie sądzili — odparł wódz. — Tu oto Nonpay­‑klama, biały myśliwy, który pięścią powala wrogów. A przy nim stoi Winnetou, wielki wódz Apaczów.
Uff! Uff! — rozległo się dokoła.
Szoszoni spozierali z podziwem i czcią na obu znakomitych mężów i cofnęli się o kilka kroków.
— Ci wojownicy przybyli, aby wypalić z nami fajkę pokoju, — dodał wódz. — Chcieli wyzwolić obu towarzyszów, którzy spoczywają tam w namiocie. Mieli życie Silnego Bawołu i jego syna w swoich rękach, a jednak go nie zabrali. Przeto niechaj wojownicy Szoszonów uwolnią obu jeńców. Moi bracia dostaną wzamian skalpy wielu Sioux­‑Ogallalla, którzy wypełzli ze swoich nor, jak myszy, aby paść ofiarą jastrzębia. Skoro świt, wyruszymy wślad za nimi. Teraz zaś niechaj wojownicy zbiorą się dookoła ogniska narady, aby zapytać Wielkiego Ducha, czy wyprawa wojenna się uda. Powiedziałem!
Zapanowało głębokie milczenie, aczkolwiek wiadomość ta powinna była wzbudzić żywe zainteresowanie. Niektórzy udali się do namiotu, aby wykonać rozkaz wodza, poczem przyprowadzili obu białych jeńców do ogniska. Jeńcy szli niepewnym, chwiejnym krokiem. Pęta wrzy-

19