Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Prawdziwy myśliwiec nie zważa na połysk zewnętrzny i czystość. Im gorzej wygląda, tem więcej przygód doznał. Ze wzgardą spogląda na każdego, kto dba o zewnętrzny wygląd. Najstraszliwszą zaś zgrozę budzi w nim wyczyszczona na glans strzelba. Według powszechnego przekonania westman nie ma czasu na podobne fimfy.
A ten oto młody nieznajomy wyglądał tak czysto, tak schludnie, jakgdyby wczoraj dopiero wyjechał z St. Louis. Zdawało się, że broń najwyżej przed godziną opuściła sklep. Buty miał porządnie wypomadowane, a ostrogi niesplamione rdzą. Nie znać było na ubraniu śladu znoju, nawet ręce miał nieposzlakowanej czystości. Nie dziw, że obaj myśliwi spozierali nań z podziwem i zapomnieli języka w gębie.
— No, — dodał z uśmiechem — sądzę, że pragniecie zobaczyć flatsghosta[1]. Jeśli szukacie sprawcy śladu, któryście tropili, to oto macie go przed sobą.
— Do pioruna! Najsamprzód odrazu mi rozum staje kołem! — zawołał Frank.
Aha, Sas. Nie?
— Nawet rodzony. A pan jesteś czystym rodowitym Niemcem?
— Tak. Mam honor być nim. A drugi z panów?

— Oh, z tych samych pięknych stron. Ra-

  1. Duch sawany.
93