Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tutaj jeszcze wyraźny, niebawem znikł na kamiennym gruncie.
— Oto kłębek! — mruknął Frank.
— Niepojęte — oświadczył Jemmy. — Ostatecznie był to w istocie duch sawany. Chętniebym zobaczył, jak wygląda taki duch.
— Pańskie życzenie łatwo spełnić. Obejrzyjcie go, jeśli łaska, moi panowie!
Słowa te, wypowiedziane po niemiecku, wypadły z za krzewu, przy którym się obaj westmani zatrzymali. Wydając okrzyk przerażenia, cofnęli się obaj. Tajemniczy nieznajomy wyszedł z krzewiny, która go kryła.
Nie był zbyt wysoki, ani zbyt tęgi. Spaloną od słońca twarz okalała ciemnoblond broda. Nosił legginy z frendzlą, koszulę myśliwską, również z frendzlą, długie buty, naciągnięte na kolana, i kapelusz filcowy o szerokich kresach, który obrębiał sznur z nawłóczonemi końcami uszu niedźwiedzich. Dwa rewolwery, zakrzywiony nóż, liczne torby skórzane tkwiły za szerokim pasem, splecionym z pojedyńczych rzemyków, a wyłożonym nabojami. Od lewego ramienia ku prawemu biodru wiło się lasso splecione z kilku rzemieni; u szyi wisiała na mocnym sznurze jedwabnym fajka pokoju, ozdobiona skórkami kolibrów, z nakreślonemi na główce znakami indjańskiemi. W prawej ręce trzymał strzelbę o krótkiej lufie, o zamku szczególnej konstrukcji.

92