Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łe i większe paczki — nie widać było jednak śladu ogniska.
No — odparł zagadnięty, potrząsając głową, — ci, którzy się tutaj zagospodarowali tak wygodnie, są zapewne wielce nieroztropnymi ludźmi, albo też nie mają zielonego pojęcia o dzikim Zachodzie. Widać ślady piętnastu koni, ale żaden nie był przynukany. Jak się wydaje, niektóre były juczne. Te także pojechały. Ale dokąd? Zupełnie niezdarne gospodarstwo! Należałoby tych gospodarzy porządnie obić.
— Tak, zasłużyli na to. Z takim zasobem doświadczenia puszczać się na Daleki Zachód! Wprawdzie nie każdy mógł być w gimnazjum...
— Jak ty — wtrącił Długi.
— Jak, jak ja. Ale trochę dowcipu i namysłu każdy powinien posiadać. Nic nie podejrzewający Indjanin zbliżył się do skały, lecz, zobaczywszy ich, uznał za stosowne wyminąć, i wskutek tego cała czereda puściła się za nim w pościg.
— Czy aby obejdą się z nim wrogo?
— Naturalnie, wszak inaczejby go nie ścigali. Dla nas może to mieć przykre następstwa. Czerwonoskórzy nie bardzo się kłopocą, czy zemsta ich trafia winnego, czy niewinnego.
— Musimy więc co rychlej doścignąć ich i zapobiec nieszczęściu.
— Tak. Niedługo będziemy musieli pędzić,

24