Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

machał ogonem, strzygł uszami i zdawał się badać trop.
— No? — zapytał Davy, któremu czas się dłużył. — Czy to aż tak ważne?
— Tak. Tędy jechał Indjanin.
— Tak mniemasz? To byłoby dziwne. Wszak nie jest to teren myśliwski żadnego indjańskiego szczepu. Z czego wnosisz, że to Indjanin?
— Ze śladów kopyt poznaję tresurę indjańską.
— Wszelako mógł indjańskiego konia dosiadać biały.
— To samo i ja pojmuję, ale... ale...
Potrząsnął głową, szedł przez parę chwil za śladem i zawołał:
— Chodź za mną! Rumak był niepodkuty i nader znużony, a jednak musiał pędzić w galopie. A zatem jeździec bardzo się śpieszył.
W tej chwili Davy zszedł z muła. Rezultat badań kolegi był bardzo poważny i skłaniał go do podjęcia badań na własną rękę. Szedł za towarzyszem, obydwa zaś zwierzęta stąpały za nimi, jakgdyby to się samo przez się rozumiało. Zrównawszy się z Jemmy, Davy ruszył wzdłuż tropu.
— Ty, — rzekł po chwili — zwierzę istotnie było zmachane, gdyż bardzo często się potykało. Nader ważne powody musiały skłaniać jeźdźca do wypędzania tchu z biednego konia. Więc

17