Strona:Karol May - Syn niedźwiednika Cz.1.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie walczono — oświadczył Winnetou.
— Nie. Gdyby się bronili, wpadliby również w ręce Szoszonów, z tą tylko różnicą, że nie wyszliby z walki cało. Pojęli, że opór może tylko pogorszyć ich los, więc poddali się dobrowolnie.
Winnetou, z właściwym sobie szczególnym i wyraźnym gestem, rzekł:
— Odwaga jest ozdobą męża, ale roztropnością można pokonać więcej wrogów, niż tomahawkiem. Howgh!
Pojechali dalej na południe u stóp łańcucha wzgórz. Z lewej strony zaczynał się brzeg dawnego jeziora.
— Czy mój brat ma jakiś plan uwolnienia białych? — zapytał Shatterhand.
— Winnetou obejdzie się bez planu. Wróci do Szoszonów i porwie obu białych. Ci Indjanie dowiedli, że brak im rozumu.
Shatterhand wiedział, co ma na myśli Apacz.
— Tak — rzekł. — Żaden z nich nie pomyślał, że obaj myśliwi nie są sami na tem odludziu. Gdyby bowiem pomyśleli, niewątpliwie wysłaliby kilku wywiadowców. Mamy tedy przed sobą ludzi, których rozsądek nie jest dla nas niebezpieczny. Jeśliby sam wódz, Oihtka-petay przewodził owemu oddziałowi, na pewnoby rozesłał wywiadowców.
— Nicby nie znaleźli, gdyż Winnetou i Old

109