powrocie puściliśmy konie na łąkę i zaczęliśmy zbierać gałęzie na ognisko; było ich poddostatkiem. Zasiedliśmy do wieczerzy. Na jakiś kwadrans przed nadejściem wieczora — słońce już zaszło, a zmrok w tych okolicach trwa bardzo krótko, — ujrzeliśmy u brzegu przeciwległego tratwę, wyrzuconą przez fale Adhemu na grzbiet rzeki głównej. Na kelleku tym, mniejszym od naszego, ale sporządzonym tak samo, jak nasz, znajdowało się trzech mężczyzn. Dwóch wiosłowało, trzeci siedział bezczynnie. Czapki ze skóry jagnięcia wskazywały, że to Persowie.
— Popatrz, sihdi, — rzekł Halef — to szyici z Iranu. Zeszli z gór i sporządzili tratwę w Ta’uk albo w Tuss Khurmaly. Dokąd jadą?
— Z pewnością w kierunku ujścia rzeki; w przeciwnym razie, zamiast promu, użyliby koni.
— Masz rację; ale nie myślą dziś jechać dalej. Na Allaha, widzisz, skręcili w naszą stronę!
— Niestety. Uważają również, że ta
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/8
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
6