wątpienia wielki znawca koni, podbiegł, aby się im przyjrzeć zbliska.
— Co widzę? — zawołał. — Dwaj warjaci mają tak wspaniałe konie! Chodźcie-no, przyjrzyjcie się tym wierzchowcom! Nawet w stajni szah-in-szaha niema zwierząt szlachetniejszych!
Słowa te wypowiedział do towarzyszów. Zbliżyli się i lustrowali konie ze wszystkich stron, szepcąc między sobą. Udaliśmy, że nie zwracamy uwagi na dziwne spojrzenia, rzucane w naszą stronę. Po chwili wrócili i siedli obok nas.
— Te konie są waszą własnością? — zapytał jegomość z bródką.
— Tak — odparł Halef. — Czy sądzisz, że władcy jeżdżą na cudzych szkapach?
— Skądeście je wzięli?
— Ujeździliśmy je sami. Stajnie nasze roją się od rasowych zwierząt.
— Widzę przy brzegu tratwę. Czy to wasza?
— Tak.
— A więc nie przybyliście tu konno!
— Owszem.
Strona:Karol May - Sillan I.djvu/39
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
37