Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Sillan I.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

płynąć prostopadle do brzegu rzeki. Nic więc dziwnego, że, gdy wypłynęli, na spokojną wodę, już mrok panował,
Nadsłuchiwaliśmy — cisza. Po jakimś kwadransie można się było upewnić, że przypuszczenia moje okazały się słuszne. Persowie wylądowali przy cyplu zatoki, nie przeczuwając, że jest ktoś wpobliżu.
Należało jednak ustalić w jakiej odległości od nas rozbili obóz.
— Sihdi, — rzekł Halef — ktoby się spodziewał, że już rozpocznie się dla nas życie puszczy. Pokażę ci, żem nie zapomniał o twych naukach.
— Mianowicie?
— Poczołgam się do nich.
— Ja mam więcej wprawy. Sam pójdę. Tobie zaś przypomnę słowa Hanneh: nie działaj zbyt pośpiesznie! Musisz się przedewszystkiem wprawić. Gdybyś zaczął ich teraz szukać, popełniłbyś głupstwo.
— Dlaczego głupstwo?
— Znasz wielkość tej zatoki. Ile czasu zabrałoby przeszukiwanie gęstwiny? Całą noc! Trzeba więc mniej więcej zorjentować się, gdzie są Persowie.

9