Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/431

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiem, wiem. Nie traćmy jednak czasu i ruszajmy w drogę! Po drodze wyjaśnimy wszystko.
— Zgoda! Jestem jednak przekonany, że pan będzie bardzo zdziwiony.
— Pan również.
Chciałem jechać dalej, lecz, odwróciwszy się, zobaczyłem, że Upsarokowie nie ruszają się z miejsca. Gdym zapytał o pryczynę, jeden z nich odparł:
— Oto Nana-po, który był naszym jeńcem. Skorzystał z tego, żeśmy go zostawili, i uciekł. Nie możemy jechać z Old Shatterhandem, jeżeli towarzyszy mu Nana-po.
Ze swego punktu widzenia mieli rację. Po krótkim namyśle doszedłem do przekonania, że Stiller i dzielny Sannel mi wystarczą. Rzekłem więc do Indjan:
— Jeżeli moi czerwoni bracia chcą zawrócić z drogi, niechaj to uczynią. Muszą mi tylko zostawić konia, który wiezie prowianty i owoce. Jakonpi-Topa otrzyma go zpowrotem wraz z końmi, które porwali zbiegowie.
Uff! Niechaj się stanie wedle słów Old Shatterhanda!
Poprosiłem Rosta, by się zajął objuczonym koniem. Upsarokowie puścili się pędem z powrotną drogę, nie obejrzawszy się nawet. Ruszyliśmy i my w dalszą drogę.
Rzecz jasna, że całą uwagę skierowałem na Stillera. Był wysoki i dobrze-zbudowany; włosy nieco przyprószone siwizną, twarz poorana zmarszczkami. Na pierwszy rzut było widać, że nietylko wiek jest przyczyną tych zmarszczek. Twarz robiłaby sympatyczne wrażenie, gdyby nie ostry, zamknięty w sobie wyraz. Żona mówiła mi, że stracił wiarę. Postanowiłem nie komunikować mu

423