Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W rezultacie, po ukończeniu wieczerzy, w gospodzie pozostał tylko Franio i jego żona. Trwało to niedługo; po jakimś czasie izba znów napełniła się gośćmi, którzy odrazu niezwykle mnie zainteresowali.
Był tu starzec w towarzystwie młodej kobiety i kilkunastoletniego chłopca. Nędzny ich ubiór, nie dający żadnej ochrony przed zimnem, świadczył o niedoli. Siwowłosy zgarbiony starzec wszedł krokiem chwiejnym; był niezwykle wyczerpany i usiadł na pierwszem krześle z brzega. Nie zwracajac na nas uwagi, zamknął głęboko osadzone oczy i zaczął rzęzić tak głośno. że zdjął mnie lęk, by się nie zwalił na podłogę. Chłopak otoczył go delikatnie i czule ramieniem, głaszcząc ręką straszliwie wychudzony policzek starca. Ani starzec, ani dziecko nie powiedzieli na powitanie ani słowa. Kobieta, która przybyła wraz z nimi, ukłoniła się, umieściła tobołek obok starca, rozłożyła ręce i rzekła błagalnym tonem:
— Może znajdzie się dla nas miejsce w stajni?
— Żebracy, nieroby, albo złodzieje! — szepnęła gospodyni mężowi.
Nie była tak dobroduszna, jak Franio, który wcale nie zwrócił uwagi na jej słowa i, obrzucając przybyszów współczującem spojrzeniem, zapytał:
— Dlaczego mówicie o stajni, a nie o łóżku?
— Nie mamy pieniędzy — odparła kobieta z głębokiem westchnieniem.
— Dlaczegóż przyszliście tutaj? To nie miejsce dla hołyszów i żebraków! — wtrąciła gospodyni.
— Nie mogliśmy iść dalej; ojciec mój zemdlał z wyczerpania.
Gospodyni chciała odpowiedzieć, ale Franio dał jej znak ręką, by milczała, i zwrócił się do nieznajomej z żądaniem okazania paszportu. Kobieta wyciągnęła go z zawiniątka. Fra-

34