Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Spróbuj jednak! Zwołaj zgromadzenie dopiero wtedy, gdy wszystkie próby zwłoki zawiodą. Wezwiesz i mnie.
— W jakim celu? Poco?
— Chcę również przemówić.
— To niepotrzebne.
— Niepotrzebne? Należy obwinionym pozwolić, by się bronili!
— Będę mówić za ciebie. Old Shatterhand nie jest zwyczajnym wojownikiem; nie wypada, by się tłumaczył przed takim psem, jakim jest ten Krwawy Indjanin. Howgh!
Oddalił się. Uśmiechnąłem się, zrozumiawszy odrazu o co chodzi. Spodziewając się ciężkiej przeprawy z Petehem, nie chciał mnie mieć za świadka kłopotliwej sytuacji. Tuż przed obiadem zjawił się, by mi oświadczyć, że Peteh zgodził się czekać tylko do wieczora. Wieczorem zakomunikował mi, że zgodził się zaczekać do następnego ranka; zaręczył jednak słowem „howgh”, że wyjedzie bezwarunkowo wraz ze swymi ludźmi, o ile jutro rano żądanie nie będzie spełnione. Nie pozostawało nic innego, jak spełnić jego wolę. I w tym wypadku można było myśleć o zyskaniu na czasie, decyzja bowiem narady starców nie jest równoznaczna z wykonaniem wyroku.
Ustaliliśmy więc, że decydująca narada odbędzie się jutro rano. Nie żywiłem wprawdzie żadnych obaw, ale zdawałem sobie sprawę, że przyszłość może przynieść niejedną przykrą niespodziankę. Myślałem również o tem, że przy niepomyślnym zbiegu okoliczności sprawy mogą przybrać niepożądany obrót. Nie chcąc niepokoić towarzyszów, nie podzieliłem się z nimi temi myślami. Tak minął dzień. Gdybym opierał się tylko na

385