Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łasu, w którym razem zamieszkamy. Broń i rzeczy otrzymacie zpowrotem; rozumiecie więc, że nadszedł kres waszych mąk.
Powiedziałem to, co uważałem za stosowne, przemilczałem natomiast wszystko, coby ich mogło zaniepokoić. Najadłszy się, Carpio oświadczył, że czuje się znacznie lepiej. Poszliśmy więc do szałasu, który był już gotów. Przyniosłem rzeczy obydwóch towarzyszów. Wydano mi wszystko, prócz gniadego wierzchowca Rosta i kasztana Cornera. Peteh nie chciał się na to zgodzić. Postanowiłem chwilowo nie upominać się i z całą gorliwością zająłem się swym ogierem.
Gdy się ściemniło, zapaliłem przed szałasem ognisko i usiedliśmy dokoła niego. Żaden z pośród wojowników nie miał odwagi przeszkodzić nam; pa jakimś czasie zjawił się wódz; by się dowiedzieć, czy mamy jakieś życzenie. Poprosiłem, by mi pozwolił podkraść się do reszty białych jeńców. Gdy zapytał o przyczynę tej prośby, odparłem:
— Są wrogami wszystkich dzielnych wojowników bez względu na to, czy wojownicy ci należą do bladych twarzy, czy do Indjan; dopuścili się niejednej kradzieży, dokonali niejednego morderstwa. Są zdolni do największej zbrodni. Z pewnością naradzają się nad sposobami ucieczki. Jeżeli uda mi się ich podsłuchać, dowiesz się o wszystkiem.
— Dobrze! Niechaj Old Shatterhand spróbuje dowiedzieć się czegoś; najlepiej zabrać się do tego, gdy tylko pogasną wszystkie światła z wyjątkiem pochodni wartowników.

368