Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, jeżeli koniecznie chcecie, niech będzie serwatka! Ale musicie pozwolić, bym was uważał za wyjątkowych, osobistych gości. Oczywiście, nie przyjmę od was ani grajcara!
Carpio obrzucił mnie znaczącem spojrzeniem, a gdym je zignorował, dał mi w formie kopniaka znak o wiele wymowniejszy. Nastąpiła bardzo ożywiona scena. Goście, którzy w pierwszej chwili oniemieli z podziwu, odzyskali nareszcie mowę; figury zaś siedzące przy sąsiednim stole, otoczyły nas zwartem kołem. Wszyscy mówili równocześnie, jeden chciał drugiego przegadać. Na wszystkie pytania odpowiadaliśmy wierszem. Wywarło to niesłychane wrażenie na żonie Frania, zachwyconej niezwykłymi gośćmi. Franio odezwał się do niej w te słowa:
— Słuchaj, Anno? Wielce szanowni panowie nie będą spali w zwykłych pokojach hotelowych. Trzeba im dać pokój, w którym stoi lustrzana szafa. Wiem, co się należy nauce. Corvus corvo nigredinem objecit!
Ta swoista łacina śmieszyła mnie niesłychanie. Ponieważ recytował przysłowia, nabrałem podejrzenia, że je wykuł z jakiegoś starego kalendarza, by móc imponować znajomością Cicerona. Pamiętał tylko tekst łaciński, natomiast nie rozumiał go. Nic więc dziwnego, że gadał nonsensy. Iluż to ludzi na świecie cytuje mylnie łacińskie zdania!
Nie przytoczę szczegółów naszej dalszej rozmowy; niechaj czytelnik zadowoli się tem, że na nasze wiersze Franio odpowiadał dalej nieprawdopodobnemi cytatami łacińskiemi, które wzbudzały u słuchaczy niesłychany podziw.
Nie mogliśmy zbadać, do jakiej szkoły Franio uczęszczał i jaką miał za sobą karjerę naukową; miał, zdaje się, podstawę do pomijania tych spraw milczeniem, my zaś nie zasypywa-

29