Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Naprawdę?
— Czy Old Shatterhand jest znany jako kłamca?
— Chcieliście może walczyć z wojownikami Krwawych Inndjan?
— Nie. Nie mieliśmy pojęcia, gdzie ci ludzie przebywają.
— Uff! A więc chodziło wam tylko o złoto?
— Zapytaj mych towarzyszy.
— To nieme psy, które nie umieją ani szczekać, ani kąsać.
— Tak, jestem właściwie sam. Istotnie, niesłychane to bohaterstwo, że stu wybranych wojowników pod wodzą dzielnego, sławnego Peteha pokonało podstępnie jednego przeciwnika! Wieść o tem pójdzie do wszystkich ognisk, do wszystkich pastwisk; chwała Krwawych Indjan roztoczy się od jednej wielkiej wody do drugiej.
— Milcz! Chwała naszego plemienia jest tak wielka, że nic do niej dodać nie można.
— Pozory przemawiają za tem, że raczej chcecie ją zmniejszyć, niż powiększyć. Napadacie na ludzie, którzy wam nic złego nic zrobili.
— Old Shatterhand jest naszym wrogiem!
— To nieprawda.
— Jest nim!
— Udowodnij.
— Przed kilkoma słońcami[1] odpędziliście od wody, zwanej przez blade twarze Rzeką Prochu, piętnastu naszych wojowników.
— I cóż dalej?
— Dalej nic. Wystarczy.

— Uff! Jeżeli to wystarczy do traktowania nas jako wrogów, należy się nad wami litować. Obozowałem nad

331