Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie. Wydamy ich z zastrzeżeniem, że muszą zginąć na palu męczeńskim.
— Uff! To dobrze! Ale będziemy ich po drodze dręczyć tak straszliwie, by już przy pierwszym kroku poczuli przedsmak śmierci.
— Szah! — Nie! Czy Peteh chce okryć siebie i swych wojowników hańbą? Czy Upsarokowie mają nam zarzucać, żeśmy tylko dlatego pokonali blade twarze, że nie mieli sił się bronić?
— Skądże znowu!
— Czy potrafimy udowodnić, że było inaczej?
— Uff! — rzekł wódz ponuro. — Chciałbym, by te psy umierały z głodu i pragnienia. Chciałbym topić nóż w ich ciałach, nie zabijając.
— Z tego Peteh musi zrezygnować. Zgłodniali, spragnieni, oświadczą, że pojmaliśmy ich tylko dlatego, ponieważ upadali ze znużenia. Gdy ich zranimy, cieszyć się z tego będą. Będą bowiem mogli powiedzieć Upsarokom, że rany są dowodem męstwa, z jakiem walczyli przeciw nam Peteh, wódz Krwawych Indjan, musi być przebiegły!
— Czy mam ich podkarmić i wypaść jak psy, które się później w towarzystwie sławnych gości zarzyna, smaży i zjada?
— To rzecz zbyteczna, ale nie powinni przymierać głodem, ani zdychać z gragnienia. Im świeższy i zdrowszy mieć będą wygląd, tem większa dla nas zasługa, żeśmy ich pokonali, a z tej zasługi nie mogą nasi wojownicy zrezygnować.
I teraz wódz musiał przyznać, że starzec ma rację. Doprowadziło to okrutnego i krwiożerczego Peteha do szewskiej pasji. Wybuchnął więc:
— Brat mój wypowiada słowa, których nie chcę sły-

327