Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy moi biali bracia chcą sprawić mnie i obydwom wodzom wielką przyjemność?
— O cóż chodzi?
— Jestem ulubieńcem Old Shatterhanda i Winnetou; ucieszą się ogromnie, gdy mnie zobaczą. Ukryję się; gdy wrócą, będą musieli zgadywać, kogo im pokażecie.
Obydwaj dobroduszni, naiwni poczciwy wpadli w ordynarnie sporządzoną pułapkę. Nic dziwnego, że Carpio dał się wyprowadzić w pole; niepojęta natomiast jest głupota Rosta. Sami dopomogli Indjaninowi do ukrycia się, i ucieszyli się niesłychanie, że uszczęśliwią nas niespodziewanym widokiem ulubionego przyjaciela! Choć wróciłem sam, odegrali role według otrzymanych wskazówek. Gdyby Winnetou wrócił wraz ze mną, nie ominęłoby go również uderzenie kolbą w głowę.
Po rozstaniu się ze mną, Winnetou podpełzł pod obozowisko tak ostrożnie i cicho, że posterunki go nie zauważyły; zato on dojrzał wrogie straże. Nie myślał wcale o tem, by uwięznąć w ich półkolu. Przeciwnie, zaczął pełzać nazewnątrz półkola, chcąc dotrzeć do miejsca, na które przeciwnicy nie zwracają uwagi. Gdy dotarł, rozległo się moje głośne wołanie o pomoc; wpłynęło ono na zmianę powziętego planu.
Dowiedziałem się później od Winnetou, że miał w pierwszej chwili zamiar przedrzeć się przez falangę czerwonych, skoczyć w wodę i podpłynąć do mnie. Zrezygnował jednak ze swego planu, gdyż czerwoni skoczyli na koń i zaczęli się przeprawiać na przeciwległy brzeg. Przy takiej ilości przeciwników niesposób było osiągnąć czegokolwiek przemocą. Dobiegł więc wzdłuż brzegu do miejsca, w którem stał Iltszi, odwiązał go i ruszył na nim w kierunku naszego obozowiska. Krzyk Indsmanów był

322