Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Siadaj obok! Mam ci coś do powiedzenia.
— Co takiego?
— Coś, co ci sprawi radość. Siadajże!
— Dobrze! Muszę was uprzedzić, że okolica ta nie jest tak bezpieczna, jak przypuszczaliśmy. Mówcie zupełnie cicho. Cóż mi masz do powiedzenia, drogi Carpio?
Przy tych słowach usiadłem obok niego. Ledwie to uczyniłem, zwaliło mnie na ziemię potężne uderzenie w głowę.
Szi mothar ho tli! — zdążyłem jeszcze krzyknąć, i straciłem przytomność.
Słowa te oznaczają w narzeczu Apaczów „Śmierć zbliża się do mnie!” Ustaliśmy je z Winnetou na wypadek, gdyby życiu którego z nas groziło niebezpieczeństwo. Usłyszał je i, jak się później dowiedziałem, wyciągnął konsekwencje. Okrzyk mój sprawił, iż go nie ujęto.
Po odzyskaniu przytomności ujrzałem mimo panującego zmroku masę ludzi. Niektórzy zajęci byli rozpaleniem ogniska. Poczułem, że mam związane ręce i nogi.
Zabłysło światło. Przy jego blasku zauważyłem, że leżę między Rostem i Carpionem, których również związano. Leżeliśmy na skraju zarośli. Przed nami siedzieli półkolem Indjanie. Opodal leżeli inni jeńcy; miałem wrażenie, że część ich należy do białych. Obok Carpia dostrzegłem na polanie moją niedźwiedziówkę, sztuciec Henry’ego, oraz srebrną strzelbę Winnetou; wrogowie nie zauważyli jeszcze tej broni. Winnetou nie został schwytany, lecz nie miał przy sobie strzelby. Zacząłem rozmyślać, jaka szkoda, że...
Uff, uff, uff, uff, uff! — rozległo się z ust wszystkich Indjan. Skoczyli na równe nogi, chcieli się bronić, lecz było za późno!

316